Piątek, 29 marca
Imieniny: Helmuta, Wiktoryny
Czytających: 4189
Zalogowanych: 0
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Wałbrzych: Pasztet, plusz i piekło

Poniedziałek, 24 maja 2010, 8:28
Aktualizacja: 8:29
Autor: MS
Wałbrzych: Pasztet, plusz i piekło
Fot. red
Na spektakl wałbrzyskiego teatru w reżyserii Moniki Strzępki „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej” sprzedano wszystkie bilety.

A zatem tłok jak w busie w godzinach szczytu. Trudno byłoby opuścić widownię przed końcem spektaklu, gdyby komuś się nie spodobał. Być może dlatego obowiązywał zakaz robienia zdjęć, że publiczność musiałaby oglądać siebie w postaci sardynek upakowanych w puszce. A gdyby wybuchł pożar...

Przeciwległa widownia była za to prawie wolna. Siedział na niej miś i machał łapką, uśmiechając się wesoło. W zasadzie trudno mu się dziwić, musiał mieć ciekawy widok. Scenografia: pluszowe fotele i piasek.

- Pani Bausch! Nie jest pani warta ani jednej marki, którą na panią wydajemy!!! – zaryczał głos i zza drzwi wypadła – wyleciała? – pierwsza postać, by opowiedzieć swoją historię. Historia króliczych uszu jako jedyna możliwa perspektywa rozwoju (kobiety) w showbusinessie zarażała emocjami i straszyła autentyzmem. – Ale ja je dzisiaj ściągnę! A pan ściągnie dzisiaj garnitur? – I historia koperty, która skończyła w niszczarce jako metafora osoby, która ją wysłała. Bo nie umiała ona odpowiedzieć na pytanie, co tak właściwie produkuje. Pytanie po pół wieku wydaje się wciąż być aktualne.

To ciekawe, że mistrzowskie pokolenie może być widziane jako jeden z powodów ogólnie przygnębiającej sytuacji, chyba, że sztuka powstała dużo wcześniej, a sytuacja w niej przedstawiona jest bardziej uniwersalna. Kto powiedział, że to tylko polska specyfika?

Po 20 minutach była przerwa, sfingowana, bo kiedy część osób wyszła, reszta otrzymała sporą garść krytycznych recenzji dzieł reżyserki oraz opinii reżyserów i aktorów z pokolenia mistrzów. Najtrudniejsze zadanie mieli w tym momencie aktorzy. Musieli udawać, że mają przerwę. Kto próbował, wie, jakie to trudne.

A potem pogrzeb, na którym wszyscy mówią to, co myślą. Szlochające megagwiazdy, natarczywi fani, „a wiecie, że to nie jest moja wnuczka?”, farsa, wulgarność, zdrada, kasa, pasztet, snobizm, kasa, żywe kserokopiarki i prowincja z transparentem. Wszystko to dało się sprowadzić do podstawowych ludzkich emocji: zazdrość, zawiść, pycha, pożądanie, strach, „prywatna złość” i tandeta. Tandeta nie jest emocją, nawet kiedy się ją krzyczy. Oczywiście, każda rzecz miała wyłącznie ciemną stronę.

Tego krzyku jednak było za dużo. Gdyby go było mniej, bardziej by działał. Wulgaryzmy, na przykład, pojawiały się seriami i co jakiś czas. I działały, sądząc po widowni. Po przedstawieniu aktorzy muszą pewnie przez tydzień leczyć struny głosowe. Czego jeszcze nadużyto: czarnych okularów, musicalu, rzucania przedmiotami. Podobał się palec i świetny był miś (oraz porwana z widowni pani). Dobrą stroną spektaklu są dialogi (większa część dialogów).

Na ścianie wyświetlano recenzje, co ciekawe, wyłącznie negatywne. Czemu one służyły? Czy założono, że widzowie sami nie potrafią sobie tego pomyśleć i trzeba im to wyświetlać? Czy też apelowano do ich poczucia przekory?

Aktorstwo na wysokim poziomie, szczególnie odznaczyli się Agnieszka Kwietniewska i Włodzimierz Dyła.

Sztuka trochę jak jeden z jej głównych bohaterów, pasztet – składniki zdrowe (bo prawdopodobne, niestety), ale w tym wydaniu lepiej ich nie jeść, bo efekt może być właśnie taki, jaki był. I było za długo. Po jakimś czasie miało się wrażenie déjà-vu. A mniej – czasami znaczy więcej.

Czytaj również

Komentarze (6)

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group